Najtrudniejszymi chwilami w życiu trenera – dla którego praca jest pasją – są pożegnania z zawodnikami, z którymi współpracowało się przez długi okres czasu i na wspólnej linii życia budowało pałace z ciężkiej pracy, marzeń i wspomnień, które już na zawsze pozostaną w naszej pamięci…
Ewa Rosiak trafiła do lekkiej atletyki dość przypadkowo i stosunkowo dość późno. Podczas zawodów szkolnych w Ostrowie Wielkopolskim skacząc w dal zwrócił na nią uwagę Michał – mój syn. Zaproponował jej przyjście na trening. Kiedy zobaczyłem ją na skoczni zauważyłem w niej pewien potencjał, chociaż wyniki jeszcze nie zachwycały. Zaproponowałem jej uczęszczanie na treningi, a że był to czerwiec – musiałem czekać na pojawienie się jej aż do września 2007 r. Kiedy po wakacjach zjawiła się na stadionie – już po kilku treningach odkryłem w niej talent i odbyłem krótką rozmowę informując, że jak będzie intensywnie trenowała w przyszłości może zdobywać medale mistrzostw kraju. Po latach zwierzyła mi się, iż podczas tamtej rozmowy – nie uwierzyła mi – pomyślała że ją bajeruję i chcę tylko zachęcić do uczęszczania na treningi. Ale Ewa połknęła bakcyl sportu i dość regularnie zjawiała się na obiektach Stali. Było to nie do końca takie proste, gdyż uczęszczała do ZS Ekonomicznych w Ostrowie Wlkp., ale mieszkała w Odolanowie. Czasem musiała, po zajęciach szkolnych czekać kilka godzin na trening. Jednak świetnie godziła uprawianie sportu z nauką – w jednej i drugiej dziedzinie wyróżniała się. W następnym 2008 r. poczyniła spore postępy, lecz startując w kolejnych zawodach nie mogła uzyskać wymaganego minimum do udziału w mistrzostwach kraju. Dopiero podczas zawodów „ostatniej szansy” w Poznaniu oddała świetny skok na odległość 5,55 m. awansując do Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży w Bydgoszczy. Tam spisała się dobrze plasując się na VIII pozycji z wynikiem 5,33 m. Debiut był dobry, aczkolwiek rezultat z Poznania dałby jej srebrny medal. Oczywiście fajnie się mówi „co byłoby gdyby…”. Mistrzostwa Polski rządzą się swoimi prawami i bardzo często podczas nich listy rankingowe stają się tylko jakąś tam ewidencją… Żeby osiągać rekordowe wyniki podczas najważniejszych imprez trzeba mieć… charakter, wolę walki, wiarę, czyli jak często podkreślam – trzeba mieć w sobie dusze artysty.
W kolejnym – 2009 roku Ewa poprawiła znacznie swoje rekordy życiowe, lecz trafiła już do starszej kategorii – juniorek. Jej życiówka w skoku w dal wynosiła 5,71 m. Jednak podczas Mistrzostw Polski Juniorów w Słupsku jej skoki dalekie były od doskonałości i zajęła w dal dopiero XVI m. z rezultatem 5,31 m. Nieźle natomiast zadebiutowała w trójskoku zajmując VI miejsce z wynikiem 11,49 m.
W kolejnym roku – 2010 zajęła najpierw IV miejsce w Halowych Mistrzostwach Polski w Spale, a latem… była świetnie przygotowana. To był przełomowy rok, kiedy przekształciła się z dobrego rzemieślnika w artystę. Mistrzostwa Polski odbywały się w Białymstoku – Ewa od pierwszego skoku eliminacyjnego sygnalizowała swój akces do medalu. Wydawało się, iż poza absolutną faworytką – Agnieszką Borowską – reprezentantką kraju – Ewa ma niemal zapewnione „srebro”. Konkurs finałowy tego ewidentnie dowodził. Kiedy Ewa w piątej kolejce uzyskała rekord życiowy – 6,04 m. i trzecią zawodniczkę wyprzedzała o ponad 20 cm. wydawało się, iż karty zostały rozdane. Jednak fatalny błąd sędziego, który uznał jednej z zawodniczek mocno „spalony” skok – spowodował zajęcie przez moją zawodniczkę III miejsca. Jednak był to pierwszy medal mistrzostw kraju zdobyty przez Ewę Rosiak. I to w dodatku w Białymstoku… W Białymstoku też… zakończyła karierę srebrnym medalem.
W 2011 r. Ewa podczas bardzo trudnego konkursu mistrzostw kraju w Gdańsku, ze względu na fatalne warunki atmosferyczne, kilka razy przerywanego ulewnym deszczem – wywalczyła już w kategorii „Młodzieżowej” U23 drugi brązowy medal – 5,84 m.
W kolejnym roku mimo poprawienia znacznie szybkości (100 m. – 12,19 s.) wyniki w skoku w dal nadal oscylowały w granicach sześciu metrów. Ewa podjęła studia na Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu, jednak w trybie zaocznym by móc nadal razem ze mną współpracować. Było to z pewnością wyróżnienie dla mnie jako trenera świadczące o zaufaniu. Jednak ze względu na bardzo późny termin mistrzostw kraju (początek września 2012 r.) nie udało nam się trafić z formą. Dwa siódme miejsca w skoku w dal i trójskoku nie były z pewnością satysfakcjonujące. Trzeba było coś zmienić. Przeanalizowałem jeszcze raz strukturę oraz treść treningów – poświęciłem wiele dni na opracowanie nowego trybu przygotowań. Dokonałem rewolucyjnych i nowatorskich zmian – często niezgodnych z kanonami sztuki trenerskiej. Ale wierzyłem, że ten dobór ćwiczeń i ten nowy układ może przynieść rezultaty. Można też powiedzieć, iż od tego momentu rozpoczęła się prawdziwa współpraca z Ewą już nie tylko zawodniczką, ale partnerką szkoleniową. Przede wszystkim konsultowaliśmy wszystkie ćwiczenia i nauczyliśmy się słuchać „mowy ciała”. Ufałem Ewie, że jak mówi „dość”, to znaczy, że w tym dniu należy odpuścić, a kiedy mówi „można coś dodać” to dodawaliśmy. Wkrótce parametry motoryczne zaczęły się poprawiać. Zaczęły sprawdzać się niekonwencjonalne metody. W sezonie 2013 w Bydgoszczy Ewa znowu zdobyła brązowy medal Młodzieżowych Mistrzostw Polski w skoku w dal – 6,02 m. i zajęła w trójskoku VI m. – 12,07 m. Zadebiutowała również w gronie seniorek podczas Halowych Mistrzostw Polski Seniorów dziewiątym miejscem. Następny 2014 rok był bardzo trudnym, gdyż Ewa opuściła wiek „młodzieżowca” i mogła rywalizować już tylko z najlepszymi skoczkiniami w kraju. Debiut ten wypadł świetnie – w Szczecinie podczas MPS uplasowała się na VI m. z nową życiówką – 6,11 m. Tuż przed rozpoczęciem konkursu użądliła ją pszczoła. Zamiast próbnych skoków – bieg do ambulansu medycznego i błyskawiczna pomoc, a następnie powrót i pierwszy skok w konkursie… a jednak dała radę i zakończyła zawody na wysokim VI miejscu. Kolejny sezon przygotowawczy i realizacja sprawdzonych już metod – efekt PIERWSZY MEDAL MISTRZOSTW POLSKI SENIORÓW (Kraków 20015 r.). Najpierw wzięła udział w biegu eliminacyjnym na 100 m. i ustanowiła aktualny do dzisiaj rekord Ostrowa Wlkp. – 11,95 s. (XI miejsce wśród najlepszych sprinterek w kraju), a następnie uczestniczyła w niesamowitym konkursie w skoku w dal i wywalczyła w nim brązowy medal w skoku w dal z nowym rekordem życiowym 6,20 m. Było to pierwsze podium seniorowskie obok wielokrotnej medalistki mistrzostw Polski, reprezentantki kraju – Teresy Dobiji. Wielka radość – spełnienie wielkiego marzenia – zdobycia medalu wśród seniorek. Kolekcja medalowa Ewy tymczasem zwiększyła się do czterech brązowych medali. Chyba nadszedł czas na srebro…
I właśnie srebrny medal stał się udziałem mojej zawodniczki pół roku później (2016) – podczas Halowych Mistrzostw Polski Seniorów w Toruniu. W niesamowitym konkursie, kiedy to Ewa po dwóch kiepskich skokach znajdowała się poza finałową „ósemką” – w próbie „ostatniej szansy” uzyskała 6,20 m. i wyszła na drugą pozycję, którą utrzymała do końca konkursu. Zwyciężyła najbardziej utytułowana skoczkini ostatnich lat – finalistka mistrzostw Świata i olimpijka – Anna Jagaciak-Michalska. Jednak o niesamowitej rywalizacji w tym konkursie niech świadczy fakt uzyskania aż przez trzy zawodniczki rezultatu 6,17 m. Ewa skoczyła 3 cm dalej i została wicemistrzynią Polski. Na podium przedzieliła reprezentantki Polski: Annę Jagaciak-Michalską i Teresę Dobiję. Rok rozpoczął się znakomicie – trenowaliśmy z Ewa dwa razy dziennie, a parametry motoryczne rosły.
Jednak na początku kwietnia 2016 r. – szok. Podczas rutynowych badań dowiedziałem się, iż jestem bardzo ciężko chory na ostrą białaczkę szpikową. Gdyby nie przypadkowe badania… lekarze ocenili mój stan na dwa trzy tygodnie… Trafiłem do Kliniki Hematologii w Katowicach – rozpoczął się wyścig z czasem… Jakoś nie docierała do mnie myśl o zagrożeniu… Nie szukałem w internecie wiadomości o mojej chorobie, natomiast dalej pracowałem… korespondencyjnie. Gdybym wtedy wiedział tyle co wiem teraz o „tamtym” stanie i zagrożeniach to psycha by mi siadła. Ale nie siadła – nie dopuszczałem katastroficznych myśli do siebie. Ogromny wpływ na to miała moja Rodzina, która mnie wspierała każdego dnia i często tonowała nieraz „okrutnie realistyczne” wypowiedzi niektórych lekarzy. Ogromnego wsparcia udzielali mi także zawodnicy i znajomi. I wtedy powiedziałem sobie, że teraz nastąpiła zamiana ról… Dotąd to ja – jako trener odwoływałem się do psychiki moich podopiecznych i im wmawiałem przed ważnymi startami, że teraz nadszedł czas BYCIA ARTYSTĄ i pokazania swojej psychiki i waleczności, a teraz to ja toczę Walkę, to ja jestem na ARENIE i musze udowodnić mojej Rodzinie i zawodnikom, że moje słowa nie były gołosłowne. Pracowałem w szpitalu podczas drakońskich chemii nad treningami, konsultowałem się niemal codziennie z zawodnikami. Mój syn – Michał zastąpił mnie na treningach. Realizował rozpisane przeze mnie plany treningowe i jednocześnie poszukiwał kolejnych zawodników. I stworzył po roku pracy NIEPRAWDOPODOBNIE silną ekipę. Przejął po mnie pałeczkę… Ale ja nadal byłem trenerem i… wbrew logice, wbrew rozsądkowi – trzy dni po wyjściu ze szpitala, po drugiej już miesięcznej dawce chemii… pojechałem do Bydgoszczy na Mistrzostwa Polski Seniorów, w których uczestniczyła Ewa. Nie wiedziała że przyjadę, bo nie wiedziałem, czy dam radę. Zjawiłem się na stadionie podczas rozgrzewki… Nie zapomnę zdziwienia Ewy… i jej… radości. EWA pobiła rekord Ostrowa rezultatem 6,33 m. i zajęła II miejsce – znowu za Ania Jagaciak-Michalską. Była to najlepsza terapia dla mojego organizmu. Kolejne miesiące i kolejna chemia i wreszcie przeszczep szpiku. Nie ukrywam bardzo ciężkie miesiące po przeszczepie i korespondencyjne treningi i walka o powrót do sportu.
W lutym 2017 r., kiedy już czasami bywałem na treningach kolejny start Ewy w Halowych Mistrzostwach polski. Była fantastycznie przygotowana i na 3 dni przed mistrzostwami skręciła kostkę nogi odbijającej. Nie było możliwości udziału w HMPS. Pojechaliśmy jednak licząc na cud. Cudu nie było – podczas rozgrzewki okazało się, że nie ma możliwości odbicia z lewej – sprawniejszej nogi. I przeszła mi wtedy szalona myśl – jak nie z lewej to może z prawej… Każdy kto ma chociaż trochę pojęcia, co oznacza zmiana ręki lub nogi na mniej sprawną, kiedy wykonuje się ruchy niezwykle zautomatyzowane wie co to oznacza. I teraz stał się CUD. Ewa już w pierwszej kolejce z przeciwnej nogi uzyskała 6,12 m.!!! i została znowu wicemistrzynią Polski. To był FENOMEN.
Mam prawo wnioskować, iż latem w 2017 r. Ewa była przygotowana do mistrzostw najlepiej w karierze. Osiągała wprost nieprawdopodobne rezultaty w sprawdzianach szybkości i skoczności. Jedynym problemem był fakt, jej wyjazdu na kilka miesięcy do Anglii i znowu realizacji części treningów zaocznie. Wszystko motorycznie wyglądało wspaniale, tylko było brak „oskakania” na poważnych zawodach. Dwukrotnie wiosną i latem kiedy przyjeżdżała do Polski pojawiły się problemy. Za pierwszym razem drobny uraz i za drugim razem – na ponad trzy tygodnie do mistrzostw – brak zawodów odpowiedniej rangi w kraju. A problemem było „oskakanie” czyli mówiąc trywialnie – problemy z trafieniem na belkę. Pojechaliśmy na tzw. MITYNG GWIAZD, gdzie w skoku w dal zgłosiły się… dwie zawodniczki, w tym jedna skacząca poniżej 5 metrów… Czyli jedynym startem pozostały Mistrzostwa Polski Seniorów w Bydgoszczy. Ewa była w fenomenalnej dyspozycji i… miała za sobą publiczność. Proszę sobie wyobrazić mistrzostwa kraju w lekkiej atletyce i wszystkie miejsca zajęte na trybunach i… oszałamiający doping. Obrazek znany tylko z boisk piłkarskich. Ewa zaczęła fenomenalnym skokiem, lecz… spalonym… Problemy z rozbiegiem nie pozwalały na uzyskanie rekordowego wyniku. W piątej kolejce wyszła na prowadzenie przed „odwieczną rywalką” – Anna Jagaciak-Michalską rezultatem 6,25 m. Komentatorzy TVP relacjonujący konkurs byli zdumieni. Ania jednak „przeskoczyła Ewę” chwilę później, bo trzeba przyznać to WIELKA zawodniczka i posiadająca patent na zwycięstwa. Ewa w ostatniej próbie i jak się potem okazało ostatnim skoku w swojej sportowej karierze poszybowała bardzo daleko – sądzę, że najdalej w życiu, ale „spaliła”… Trafiając na belkę czy by wygrała, czy ustanowiłaby fenomenalny rekord Ostrowa, a może coś więcej… nie dowiemy się nigdy…
Ewa w ostatnich dwóch latach swojej kariery była z pewnością najszybszą z polskich skoczkiń w dal, a to jest dominanta w tej konkurencji. Posiadała już „klucze” do aren może nie tylko europejskich, ale zabrakło troszkę szczęścia. To niewiarygodne, ale przez ostatnie dwa lata, na żadnych zawodach nie trafiła na bardzo dobre warunki pogodowe ze sprzyjającym wiatrem. Czasem jeden skok w idealnych warunkach może zaważyć na karierze. Tutaj zabrakło odrobiny szczęścia. Ewa Rosiak zdobyła najpierw 4 medale brązowe, a potem cztery medale srebrne. Nadszedł czas na złote… I może tym złotym medalem jest jej synek – Wojtuś. Pewnie wart jest tych wszystkich medali. Ja cieszę się, że miałem okazję przez 10 lat z Ewą pracować. I życzę jej wszystkiego NAJLEPSZEGO. Jednocześnie dziękuję za pomoc wielu ludzi w rozwoju jej kariery, a przede wszystkim Tomkowi Stodolskiemu, który również z nią realizował treningi, jeździł na obozy i wspomagał ją w sprawach organizacyjnych. Dziękuję Michałowi – mojemu synowi, który w czasie mojej choroby – często indywidualnie – przeprowadzał z nią zajęcia i wspierał nas w trudnych momentach. Dziękuje też za pomoc jej chłopakowi – Marcinowi Pławuckiemu – koszykarzowi, który nie tylko ją wspierał i motywował w chwilach zwątpienia, a także – kiedy wyjeżdżała w odwiedziny do miast, gdzie aktualnie grał w koszykówkę – nie odpuszczał jej, tylko z nią trenował i dopingował do pracy.
Takiej zawodniczki jaką była Ewa można pozazdrościć każdemu trenerowi. Ale to nie koniec… Ewa jest szczęśliwa i to jest najważniejsze.